W pracowni

– Lubię twoje malarstwo.
– To mnie cieszy.
– Wszystko tutaj dzieje się w świetle, jest ładem. Niezmiennie. Potwierdzają to od lat twoje prace.
Zatem dlaczego twierdzisz, że świat jawi się tobie jako chaos?
– Nie ma w tym sprzeczności. Chodzi nie o odrysowanie, lecz o porządkowanie. Przez eliminację i wybór, z gamy kolorów i układów kolorystycznych, samych w sobie abstrakcyjnych, powstaje całość. Z wielu widoków – jeden. Synteza.
– W twoich obrazach nie ma czerni.
– Uzasadnienie znalazłem w samej przyrodzie. Chodziłem na łąki nad Wisłą i próbowałem znaleźć czerń. Poza drobnymi wyjątkami, nie znalazłem. Zdarza się szpak czy gawron, tam czarna krowa, tu kret, gdy się wygrzebie z ziemi, ale to wszystko i tak błękitnieje w słońcu, w najlepszym razie jest błękitno-czarne.
– A skoro nadejdzie zmierzch?
– Mówię tu o dniu, kiedy świat jest w świetle. Nie malowałem nigdy zmierzchu ani nocy. Ale nawet wówczas, w nocy, czerń nie wynika z czerni jako takiej; po prostu brak jest światła.
– Dziwne…
– Co mianowicie?
– Powiadasz, że rzeczywistość jest dla ciebie bezładem, a tymczasem…
– …zaczepiam się o realia krajobrazu. To chciałeś powiedzieć?
– Chyba to.
– Zaczepiam się, aby nie wyszły potem rzeczy martwe, widoki wymyślone. Stąd u mnie pierwotny szkic na płótnie, uchowanie tego, co d o j r z a n e. Jednakże ustawienie kolorystyczne pejzażu przychodzi w pracowni. Tu się odbywa budowa świata bardziej syntetycznego i uporządkowanego. To mój „wkład do bytu”. I już porównywanie tego z tym, co inspirowało powstanie obrazu, nie ma sensu. Wyszło bowiem coś nowego, coś, co jest s a m o i s t n e.
– Widzę nawet doskonały przykład. Pozwolisz, że go przytoczę?
– Proszę, mów.
– …Motyw znad wody, sitowie. Pejzaż, jednak tak przetworzony, że czuje się w nim nową sprawę. Wszystko można by tu łatwo przenieść na tkaninę. Rytmiczne piony. Smukłe a dźwięczne jak struny harf pręty sitowia. Jasne zielenie i brązy. W jednym miejscu bardziej rozjaśnione, z boku zaś – dla kontrapunktu – „zakłócone” wygięciem, łukiem pojedynczego źdźbła, co wzbogaca całość kompozycyjnie. Rysunek powtarza się w wodzie, wtóruje górze, a woda – to łagodne szarości, zielenie…
– Lubię je.
– Cały pejzaż zbudowany jest z położonych czysto obok siebie plamek koloru, nieregularnych linii, cegiełek jakby, pomiędzy którymi przeziera niezamalowane płótno… Delikatna siateczka światła opada na płaszczyznę obrazu.
Skąd to się bierze?
– Po części z techniki malowania. Farba jest nakładana na płótno, a nie rozmalowywana. Jest tylko lekko roztarta w obrębie plamki koloru. Stąd ta świetlistość i migotanie.
– Właśnie: świetlistość i migotanie. Widzę je we wszystkich twoich pracach, tych z Borów Tucholskich, z Więcborka i tych z Charzykowych, i w Olszynach nad wodą, i w Studium ciszy (jakże spokojnie, choć w takim napięciu, wyważonym!). A wszystko bez znaku ludzkiej obecności; nietknięte.
– To się narzuca?
– Dlaczego nie pokazujesz w pejzażu człowieka, dlaczego tam go nie ma?
– Tym, co zawsze inspirowało moje malarstwo, była chęć uchwycenia tych momentów w przyrodzie, które dają ciekawe działania i układy kolorystyczne. Przemożna chęć utrwalenia ich. Nade wszystko ich. Chcę ludziom zwrócić uwagę, że w około jest dużo piękna, że świat na którym żyjemy, mimo całej niezborności, ma momenty piękne… Jakże zmienia się jedno miejsce na ulicy w ciągu dnia, zależnie od oświetlenia, a cóż dopiero nad jeziorem!
– Nie odpowiedziałeś na pytanie.
– Te obrazy są dla człowieka, chociaż człowieka na nich nie ma. Ale człowiek ma stać przed nimi. Bo tylko wówczas zaczynają istnieć.
– Rozumiem. Kontemplując je, wchodzimy do nich… j e s t e ś m y t a m.
–Tak.

Forma prezentowana w przeglądarce internetowej nie odzwierciedla dokładnie zapisu drukowanego. Zapraszamy do zapoznania się z oryginalnym układem literniczym dostępnym w postaci skanu - wyświetl plik PDF (w nowej zakładce)